czwartek, 19 lipca 2012

Rozdzial 1 - Po Uszy W Ksiazkach

Mogło być gorzej, pomyślałam, gdy bibliotekarka postawiła przede mną kolejne pudło książek.
-Mam jeszcze dwa kartony. - Powiedziała, kładąc ręce na swoich biodrach. Jej policzki nabrały koloru soczystych pomidorów, oddychała z trudem. Podparła się o jeden z mniejszych regałów, wachlując energicznie jednym z słowników przed swoją twarzą. 
-Może ja to zrobię?- spytałam, szukając wzrokiem półki, gdzie znajdowali się autorzy na G. Powoli czułam jak moje nadgarstki zaczynają boleć, od dwu godzinnego układania książek. Uwielbiałam spędzać czas w bibliotece, więc nie było zaskoczeniem, że wybrałam to miejsce na swoje praktyki. 
-Nie, kochanie. Nie trzeba. - Lisa machnęła swoją wolną dłonią, jakby moja propozycja była dla niej idiotyczna. I w sumie tak. Gdy skończy przynosić wszystkie kartony, może iść do domu,  podczas gdy ja musiałam poukładać te wszystkie książki. Lisa była miłą kobietą, ale wiedziałam, że poświęcanie swojego wolnego czasu nie było dla niej przyjemnością. 
Nie była bibliotekarką, ponieważ uwielbiała czytać. Nic z tych rzeczy. Gdy się ją pytałam, dlaczego nie zatrudni się gdzieś indziej, odpowiadała, że to jedyne ciche miejsce w tym mieście.
Miała rację. Mimo, że nasze miasto w Północnej Carolinie nie było za wielkie, nadal tu się wiele działo. Głównie była to zasługa licealistów i studentów. Huczne imprezy to było ich motto. Co tydzień do moich uszu docierały nowe plotki. W każdy poniedziałek, gdy szłam po korytarzu chcąc, czy nie chcąc wszystko słyszałam.
-Gibbonsi naprawdę mieli sporo tych książek. - Westchnęłam, wiedząc, że czeka mnie długi wieczór. Wyciągnęłam encyklopedie, która ważyła pewnie więcej niż moja prawa ręka i otarłam ją ścierką. Do mojego nosa dotarł kurz, a oczy zaczęły mi łzawić. Zakryłam nos dłonią, przy okazji spuszczając encyklopedie sobie na nogę, i psiknęłam. Przez pomyłkę otarłam nos ścierką do wycierania kurzu. Zorientowałam się dopiero, gdy poczułam, że znowu swędzi mnie nos.
-Coś mi się wydaje, że czas na testy alergiczne. - Lisa pokręciła głową, podnosząc encyklopedie z podłogi. Otarła zieloną okładkę swoją dłonią i odłożyła ją na bok.
-To nic takiego. - Wyciągnęłam nową chusteczkę z swojej tylnej kieszeni i wytarłam nos. Owszem, kichałam dzisiaj dość dużo, ale to tylko dlatego, że te książki nie były prawdopodobnie używane od co najmniej dwóch  lat. – Tylko dzisiaj tak mam.
-Chyba nie myślisz, że jestem głucha, Pierce?- blond brwi Lisy uniosły się nad oprawki jej okularów. – Zresztą... Cała biblioteka to słyszy.
-To może mnie zastąpisz? - spytałam z nadzieją. Miałam już dość. Kochałam tą pracę tylko do momentu, gdy trzeba było układać nowe dostawy książek. Nie byłam w tym za dobra. Zawsze ustawiłam kilka z nich w złym miejscu lub kolejności.
Ten dzień strasznie się ciągnął. Czułam pustkę w żołądku, ponieważ przegapiłam swoją przerwę obiadową. Musiałam iść kupić Monie, mojej siostrze, lekarstwa na przeziębienie, świeże pączki i zanieść jej do domu. W takim momencie zawsze żałowałam, że nie miałam pieniędzy na taksówkę lub rower.
-I przegapić kolację z Eddiem? Nie ma mowy, kochana. - Uśmiechnęła się. Eddie był jej  chłopakiem zaledwie od miesiąca. Lisa opowiadała mi, że jest on kucharzem i to znakomitym. Jak sugerowała lekko pulchna sylwetka Lisy, miała słabość to takich mężczyzn. Lub potraw przez nich gotowanych.
Położyła dłonie na swoich biodrach, patrząc na mnie z współczuciem. Jej paznokcie były pomalowane na ciemną zieleń, co pasowało do jej spódniczki. Nie wyobrażałam sobie jak Lisa mogła chodzić w szpilkach każdego dnia. Moje nogi odpadały po dwóch godzinach, a co dopiero cały dzień roboczy mógł by zrobić dla moich stóp.
Nie to, że nosiłam często buty na korkach. Posiadałam tylko jedną parę i to od Mony. Dostała je na gwiazdkę od ciotki Judith, gdy przyjechała do nas cztery lata temu na Święto Dziękczynienia. Gdy je przymierzyła, okazało się, że były na nią za małe. Mi, małej szczęściarze (słowa mamy, której te buty również nie pasowały), pasowały jak ulał. Byłam młodsza od Mony o dwa lata, co sprawiło, że miałam mniejszą stopę. Nadal nie byłam pewna, czy te buty były odpowiednie dla mnie, bo założyłam je tylko kilka razy. I lepiej by tak zostało.
-Nie powinnaś mnie nadzorować? - spytałam, ponownie podnosząc encyklopedię. Stanęłam na palcach, próbując ją ułożyć na regale. Nie należałam do wysokich osób. W bibliotece mieliśmy kilka drabin, ale obawiałam się, że z niej spadnę lub popchnę jakiś regał i wszystkie runą jak kostki domino. Nieraz potrafiłam być straszną niezdarą do tego stopnia, że potykałam się o właśnie nogi i powietrze.
-Obydwie wiemy, że dasz sobie radę. A poza tym jest jeszcze Martin, więc nie będziesz sama. - Zapewniła mnie. Martin był woźnym. Wymieniłam z nim tylko kilka słów, ale na tym nasze rozmowy przystawały. Nie mówił dużo, a ja nie próbowałam tego zmieniać. Mimo tego miło mi się słuchało, gdy nucił piosenki pod nosem, gdy wycierał podłogę.
-Ok. - Od samego początku wiedziałam, że nie zmienię jej decyzji. Mimo tego warto było próbować. – Baw się dobrze.
-Inaczej się nie da. - Puściła mi oko i zniknęła za jednym z regałów.
Ignorując swoje obolałe nadgarstki, wznowiłam układanie książek. Dzisiaj biblioteka otrzymała telefon od Pani Gibbons w sprawie oddania książek. Jedyne co wiedziałam to, że przeprowadzali się do mniejszego domu. Chyba wszyscy w mieście wiedzieli, że ich córka Sloan była w śpiączce.
Kopnęłam pusty karton na bok, niedaleko reszty opróżnionych pudeł. Biblioteka była już dawno zamknięta, a  cicha muzyka grała z głównego biurka. Nie znałam nazwy tej piosenki, ale kojarzyłam ją z dzieciństwa. Zaczęłam sobie nucić, wyciągając wszystkie pozostałe książki z pudła, które przyniosła Lisa.
Zauważyłam go po odłożeniu trzech tomów encyklopedii. Zmarszczyłam brwi, patrząc na złote litery napisane kursywą. Pamiętnik. Nie był za wielki. Troszeczkę większy od zwykłej książki z miękką okładką. Przeleciałam palcem po grzbiecie pamiętnika. Wyglądał zwyczajnie. Twarda, brązowa okładka oraz zepsuty zamek.
Co robił tutaj pamiętnik?
Nigdy nie zdarzyło mi się znaleźć niczego prócz starych recept w kartonach. Kto by wrzucił czyjś pamiętnik do pudła przeznaczonego do publicznej biblioteki? Przez chwilę patrzyłam na zepsuty zamek. Kiedyś pewnie zamykał się bez problemu, ale teraz wyglądał jakby ktoś szarpał ten delikatny mechanizm, by go otworzyć.
Ciekawość wygrała i przerzuciłam na pierwszą stronę. Mój wzrok przeleciał po kremowej kartce, czytając pierwszy wpis. Wszystko było napisane starannym pismem i niebieskim długopisem.



15 Listopada 2009

Tydzień temu na lekcji nauczycielka powiedziała, że pisanie pamiętników jest dobre. To idiotyczne, prawda? Pisanie pamiętników jest marnowaniem czasu, a tym bardziej nie powinien robić tego szesnastoletni chłopak. Potem, gdy Sloan spytała się mnie, czy pamiętam jak poszliśmy na łyżwy trzy lata temu, zdałem sobie sprawę, że nie pamiętałem. Nic. I potem było więcej pustek. Nie pamiętałem nawet, gdzie byłem w weekend miesiąc temu. I czy chcę tak żyć ? Nie pamiętając najważniejszych momentów? Nie, nie chcę. 
Więc dlatego tutaj piszę. Możliwe, że o tym też zapomnę za kilka dni, ale warto spróbować. Może kiedyś będę mógł go przeczytać i wspominać te wszystkie chwile.


Wpis nie był długi. Przeczytałam go w prędkości światła. Jednak nie byłam zaskoczona tym, że jakiś chłopak prowadził pamiętnik. Nie. Było to coś innego. Zmarszczyłam ponownie brwi, patrząc na podpis pod spodem. 
Gibbonsi mieli syna? 
Noah Gibbons. Przeleciałam szybko na ostatnią stronę, czytając równie starannie wypisane dane właściciela. Wszystko na to skazywało. Ale jak to było możliwe, że o nim nie wiedziałam. Był w wieku Mony. Szkoła nie była taka wielka, więc powinnam go znać chociaż z widzenia. Byłam pewna, że kojarzyłam wszystkich. 
Więc dlaczego imię Noah mi nic nie mówiło?  
Był w ostatniej klasie liceum. Mona musiała go znać. Jednak nadal próbowałam przypiąć jego imię do czyjeś twarzy. Bez sukcesu. Wiem, że nie było to ładne, ale zaczęłam czytać kolejne wpisy. 
Nie było między nimi dużo odstępu. Opowiadały o tym co działo się w szkole i w domu, a w niektórych nawet wpisywał swoje poglądy na różne tematy. Wydawał się być sympatycznym chłopakiem. Uwielbiał grać w koszykówkę i fotografię. 
We wpisie, w którym opowiadał o swojej miłości do aparatów, wkleił zdjęcie swojej rodziny. Wszyscy siedzieli na ławce, a  z ich wyrazów twarzy, zgadywałam, że zrobił to zdjęcie znienacka. Wszyscy śmiali się z jakiegoś żartu. Wysoki mężczyzna obejmował kobietę o ciemnych włosach do pasa. Mogłaś sobie wyobrazić jak się śmiali. Melodyjny chichot Pani Gibbons, głęboki śmiech Pana Gibbonsa i gdakanie Sloan. 
Wyglądali na taką szczęśliwą rodzinę. Serce mi się krajało, widząc tą kruchą dziewczynę, stojącą za jej rodzicami. Miała urodę Pani Gibbons, jej włosy opadały prosto na ramiona, a ciemna grzywka przesłaniała wysokie czoło. Podłużna twarz była doczepiona do długiej, opalonej szyi. 
-Znalazłaś coś ciekawego? - podskoczyłam, słysząc głos Lisy. Schowałam dziennik za swoimi plecami, patrząc jak kobieta wchodzi z dwoma kartonami do pokoju. Spojrzałam na kolorowy zegar wiszący niedaleko. Za piętnaście siódma.
-Nie. Tylko książkę, którą chcę wypożyczyć. - Skłamałam. Jak miałam jej powiedzieć, że znalazłam pamiętnik syna Gibbonsów? Nie sądziłam, że Lisa była osobą, którą mogłam wypytać o niego. 
-To musi być ciekawa, skoro nie mogłaś poczekać z jej przeczytaniem. - Wypuściła powietrze z swoich ust, kładąc brązowe pudła przed moimi nogami. – Ta robota mnie kiedyś dobije - wymamrotała, ocierając pot z swojego czoła.
-Słuchaj… mogłabym już iść do domu? Wrócę jutro przed otwarciem i skończę wszystko układać. Nie czuję się najlepiej - powiedziałam szybko. 
-Masz rację, strasznie zbladłaś. - Powiedziała Lisa, kładąc dłoń na moim czole. Byłam zaskoczona, że mi pozwoliła. Urywanie się z pracy nie było dobre, ale w tym przypadku nie mogłam się skupić na niczym innym niż pamiętniku za moimi plecami. - Może złapałaś coś od Mony? 
-Pewnie tak. Chodzi cały dzień i wszędzie zostawia zużyte chusteczki. - Skrzywiłam swoje usta w grymasie. Uważając by Lisa nie zauważyła co mam w dłoniach, zaczęłam iść po swoją torbę. Zawsze zostawiałam ją przy głównym biurku, gdzie indziej pewnie by się zgubiła. Zabrałam swoją kurtkę i wyszłam pośpiesznie, kierując się w stronę domu. 


Mama miała takie przyzwyczajenie, że wszyscy w rodzinie muszą być obecni na obiedzie. Było to dla mnie trudne, bo często się spóźniałam przez to, że pracowałam w bibliotece. Mamie nie była tym zadowolona, ale tata w końcu ją przekonał, że kilka nieobecności nie zrobi ze mnie przestępcy. Bycie punktualnym było dla niej ważne. To była jedyna jej wada w roli matki. Każda minuta dla niej się liczyła. Do reszty nie miała pretensji. 
-Mona, podaj mi kapustę. - Powiedział tata, wystawiając dłoń w jej stronę. 
Mona wyglądała gorzej niż rano. Jej nos był czerwony jak jeden z guzików na swetrze mamy, który miała dzisiaj założony. Jej lokowane włosy były spięte w luźny kucyk, który opadał jej na lewe ramie. Była tak blada, że jej piegi na nosie rzucały się w oczy, podczas gdy normalnie były prawie niewidoczne. 
-To jak było dzisiaj w pracy, Jim?- Mama spytała ojca, jej codzienny nawyk. Tata pracował jako jeden z nauczycieli na kampusie, ucząc Historii. 
Nie słuchałam o czym rozmawiali. Zamiast tego przepychałam swoje jedzenie na talerzu, myśląc o tym pamiętniku. Dręczyło mnie to kim On jest. Mimo moich starań, nie wiedziałam. Nie miałam pojęcia, że Gibbonsi mają jeszcze jakieś dzieci, prócz Sloan. Nie to, że się interesowałam tym przedtem. Nigdy nie widziałam ich na własne oczy. Znałam ich jedynie z plotek krążących po mieście. 
-Mona? - w końcu nie wytrzymałam i zwróciłam się do mojej starszej siostry. Miałyśmy taki sam kolor włosów, tyle, że moje były proste, a jej się kręciły. 
-Hm? - spytała, biorąc kęs swojego obiadu. Mimo tego, że była chora, zawsze miała apetyt. 
-Znasz syna Gibbonsów?- spytałam. Mona zatrzymała się w połowie picia soku pomarańczowego i rzuciła mi zaskoczone spojrzenie. Przez chwile zapanowała niewygodna cisza, w podczas której blondynka nadal mnie obserwowała. Gdy nie odpowiedziała na moje pytanie, zaczęłam trajkotać.
-Pani Gibbons oddała dzisiaj książki do biblioteki i pośród nich znalazłam coś co należało do niego. Pomyślałam, że mogłabyś mu to oddać. Jesteście w tej samej klasie, prawda? Bo jeśli nie, to ja mogę poprosić Lisę o numer do Pani Gibbons i się z nią skontaktuję. - To wszystko powiedziałam jednym tchem. 
-Ich córka jeszcze się nie obudziła?- mama spytała tatę. 
-Nie widzą poprawy. Wątpię, żeby kiedyś się obudziła.- Odparł, wycierając swoje usta serwetką. Blond włosy odziedziczyłyśmy po tacie, a całą resztę po mamie. Od piegów, aż po brązowe oczy. 
-Nie mów tak, Jim. Jeszcze jest nadzieja. - Mama pokręciła na niego głową. - Ale nie dziwię się, że się przeprowadzają. Nie potrzebne im tyle pokojów, skoro są tylko sami.
-Nie rozumiem. Noah się wyprowadził? - zmarszczyłam nos, zirytowana, że Mona jeszcze mi nie odpowiedziała. Siedziała dzisiaj wyjątkowo cicho, a nawet choroba nie powstrzymywała ją od dobrego humoru. 
-Ty nie rozumiesz.- Zwróciła się w końcu. 
-Czego? 
-Noah nie żyje od dwóch lat. - Powiedziała cicho. 
-To jakiś żart, prawda? - spytałam, patrząc na mamę, by to potwierdziła. Kobieta zacisnęła swoje usta w cienką linię. Czułam się jakby ktoś uderzył mnie w żołądek i wrzucił tam tonę kamieni. Jak to? Nawet nie wpadło mi do głowy, że on mógłby nie żyjć. Dwa lata. Tyle samo czasu, co Sloan była w śpiączce. Nie mogłam sobie wyobrazić, co czuli ich rodzicie. Stracić oboje swoich dzieci w tym samym czasie. 
Nagle nie dziwiłam się, dlaczego Pani Gibbons oddała te wszystkie komiksy. One należały do Noah. Ale dlaczego wrzuciła tam pamiętnik nie było dla mnie jasne. 
-Co się stało? - mały guzek powstał w moim gardle, którego nie mogłam przełknąć. Odepchnęłam swój talerz na bok, nagle nie czując głodu, który przedtem tak mnie dręczył. 
-Popełnił samobójstwo. - Prawie nie usłyszałam swojej siostry, gdy to powiedziała. 
-Chyba czuł się winny za to co się stało z jego siostrą. - Dodała mama, jakby to miało jakoś pomóc. Spojrzałam na swoje dłonie. Nagle nie mogłam już siedzieć przy stole. To, że byłam zaskoczona to mało powiedziane. Gdy czytałam jego wpisy, nie było w nich ani złego słowa. Wydawało mi się, że Noah miał świetne życie i rodzinę, która go kochała. Więc co się stało? 
-Pójdę już się położyć. Jestem zmęczona. - Odsunęłam swoje krzesło, wstając. Mama otworzyła usta, jakby chciała jeszcze coś dodać, ale zmieniła zdanie i uśmiechnęła się do mnie blado. 
Chwyciłam swoją torbę, którą zostawiłam przy schodach i pobiegłam do swojego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi, nie chcąc by ktoś mi przeszkadzał. Usiadłam po turecku na swoim łóżku, otwierając swoją torbę. Gdy nie poczułam skórzanej okładki w swoich dłoniach, obróciłam plecak do góry nogami i wysypałam wszystko na pościel. 
Nie zwlekając, chwyciłam pamiętnik w swoje dłonie i zaczęłam przewracać strony na ostatni wpis. Był krótki. Jedynie trzy słowa. Ale potwierdziły to co powiedziała mama. 


3 Marca 2010

To moja wina.

Nie mogłam oderwać oczu od tego, co leżało na moich kolanach. Moja głowa roiła się od różnych myśli. Dlaczego czuł się winny? Co stało się z Sloan? Czy Noah nie pomyślał, że jego rodzicie nie potrzebowali kolejnego nieszczęścia? Ale on musiał czuć się naprawdę okropnie, by się zabić z takiego powodu. Powinien z nimi być, wspierać swoich rodziców i czekać, aż jego mała siostrzyczka się obudzi. Zamiast tego leżał w grobie. 
-Jego życie tak szybko się rozpadło, prawda? - spytał nieznajomy mi głos. Oderwałam swój wzrok od dziennika i go uniosłam, widząc kobietę siedzącą na moim biurku. Uśmiechnęła się do mnie, przechylając głowę na bok. 
-Nie bądź taka zaskoczona, Pierce.

_____________________
To mój pierwszy blog na tej stronie, więc dopiero się orientuję.
Pierwszy rozdział już mam za sobą. Mam nadzieję, że was zaciekawiłam. Rozdział jest trochę długi jak na początek, ale musiałam napisać wszystko do tego punktu, gdzie zjawia się tajemnicza kobieta. Kim jest i czego chce? Dowiecie się w następnym rozdziale.
Całe menu jest uzupełnione. Więc jeśli ktoś też pisze opowiadanie, to zostawcie link w spamowniku i zajrzę :)